Dużo się mówi o językowym obrazie świata. To w zasadzie jedna z najważniejszych teorii językoznawczych. Ale co to w zasadzie znaczy?
Mówiąc najprościej, chodzi o to, że język to nie tylko język, a także wieloletnie doświadczenia danej grupy (to znaczy – ludzi, którzy tego języka używają). W dodatku słowa nie tylko opisują świat, ale także go tworzą. No i jeszcze jedna sprawa: język jest żywy. To znaczy, z jednej strony słowa mają już przypisane znaczenia, ale możemy je zmieniać, możemy nadawać im inne.
Skomplikowane? Pewnie! Nad tematem relacji język – świat łamią sobie głowy najtęższe umysły. No bo w zasadzie: co wpływa na co? Język na świat? Świat na język? Przecież jeśli coś nie ma nazwy, to tak naprawdę nie istnieje, no bo nie możemy o tym opowiadać. Czyli – potrzebujemy nazwy, by jakiś przedmiot w ogóle mógł w naszym umyśle zaistnieć.
I o ile w przypadku rzeczy materialnych jest to w miarę proste (no bo mamy stół, który wygląda w określony sposób, więc nazywamy go w określony sposób), to wszystko się komplikuje, gdy chcemy nazywać jakieś zjawiska, uczucia, po prostu rzeczy niematerialne. Stąd bierze nam się ogrom definicji i potrzeba precyzowania wszystkich określeń. W dodatku język nie jest doskonałym narzędziem (dlatego wciąż się rozwija) i czasem brakuje nam właściwych słów. Dlatego niektórzy wplatają czasem do swoich wypowiedzi słowa z innego języka, których nie da się przełożyć jeden do jednego na polski, a dzięki temu precyzyjniej wyrażają jakąś myśl.
Sama czasem mówię, że ktoś jest „zły w znaczeniu evil” albo „zły, czyli angry” - bo w polskim mamy jedno powszechnie używane słowo na kilka emocji, kilka zjawisk.
Nic więc dziwnego, że język to taki ciekawy temat. W końcu to nasza codzienność, więc teoretycznie jakaś oczywistość. Ale oczywiste rzeczy przestają takie być, kiedy zaczynamy się nad nimi zastanawiać.